Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy - wstęp Tomasza Rowińskiego
Choć nowoczesność jest rozumiana w tej książce w dość szerokim zakresie znaczeniowym, to niewątpliwie w prezentowanych poniżej tekstach szczególnie interesowała mnie liberalna odmiana tej formacji cywilizacyjnej. Jeszcze bardziej jednak interesowały mnie jej relacje z cywilizacją chrześcijańską lub – mówiąc inaczej – widzialnym chrześcijaństwem. Trwa ono przecież nieustannie, choć obecnie często w rozproszeniu i – jak się zdaje – pozbawione bezpośredniego wpływu na losy świata. Skupienie się na tym akurat aspekcie codziennego życia idei wyniknęło m.in. z zauważalnych dysfunkcji kultury naszego czasu, coraz wyraźniej uwidaczniających fakt, jak istotnym elementem stabilizującym nowoczesność był chrystianizm. Ten sam chrystianizm, szczególnie w jego katolickiej tradycji, który rugowany, krytykowany i rozmiękczany, dawał – będąc głęboko zakorzenionym w życiu ludzi i narodów – wciąż stabilny etos rozwijającej się od XVI wieku nowej formie cywilizacji na Zachodzie.
Dziś, gdy rugowanie chrześcijaństwa jest w wielu miejscach coraz bardziej skuteczne lub nawet gdzieniegdzie dobiega końca, trzeba sobie zadać pytanie, czy nowoczesność nie jest po prostu dla ludzi niebezpieczna, ponieważ stanowi efekt błędów poznawczych wypaczających rozumienie natury człowieka. Czy nowoczesność, choć usprawniła działanie wielu systemów społecznych, dała postęp technologiczny i niespotykany wzrost dobrobytu w wielu regionach świata, pozbawiona chrześcijańskiego dziedzictwa, nie staje się nieuchronnie motorem rozkładu więzi społecznych i rozpadu człowieka jako osoby? W efekcie czy nowoczesność, szukając sposobów optymalizacji procesów społecznych, nie uczyniła ludzi jedynie przedmiotami w grze celów rozwojowych? Może zatem nowoczesność jest dla ludzi zagrożeniem nie tylko w swoich szczególnych formach, jakimi były nazizm, komunizm oraz ich odmiany? Może trzeba wrócić do pytania bardziej podstawowego: czy człowiek może przeżyć nowoczesność w którejkolwiek z jej czystych postaci?
Można się spotkać z opinią, że nowoczesność, szczególnie ta nasza, liberalna, jest czymś lepszym od chrześcijaństwa. Książka ta na różne sposoby traktuje właśnie o tym problemie – realny liberalizm, jaki dominuje dziś na Zachodzie, niczym realny socjalizm, wcale nie prowadzi ludzkich społeczności do lepszego życia, nawet jeśli pod pewnymi względami jest ono wygodniejsze. Książka ta mówi o tym, że swoje najbardziej ludzkie oblicze liberalizm pokazywał wtedy, gdy wspierał się – nawet jeśli nie zawsze świadomie – na etosie wypracowanym przez cywilizację chrześcijańską.
xxx
Nowoczesność, a za nią liberalizm, jako ważne zachodnie formacje intelektualne, uważały i uważają się za coś w rodzaju lepszego chrześcijaństwa. Głównie dlatego, że – jak utrzymują – wykluczyły z przestrzeni poważnej dyskusji kwestię religijną, która wydaje im się zupełnie nierozstrzygalna na poziomie racjonalnej debaty. To założenie jest jednak błędne i doprowadziło cywilizację zachodnią do poważnych perturbacji.
Fałszywym jest założenie, że jakiś rodzaj debaty można po prostu zakończyć, a razem z nim zamknąć wynikające z niej problemy natury politycznej. Wyciszenie politycznej roli chrześcijaństwa nie zniosło politycznej obecności religii w ogóle. Należy nawet powiedzieć, że pod pewnymi względami tę obecność zradykalizowało. Motywowana religijnie polityka stała się wręcz pożywką dla różnego rodzaju radykalizmów reprodukujących ideologie wrogości wobec Zachodu i wobec rozumu. Skoro nowoczesny i liberalny Zachód zaczął de facto wykluczać religię z życia publicznego, religia wróciła na Zachód w trudnych do okiełznania formach. Doświadczaliśmy tego przez dwie pierwsze dekady XXI wieku w sposób bardzo wyraźny, stykając się – nieustannie wręcz – z przykładami bazującej, szczególnie na islamie, przemocy. Ta oczywiście była skierowana przeciwko temu, co wciąż w wielu częściach świata jest postrzegane jako cywilizacja chrześcijańska.
Fałszywym jest też przekonanie, że pojawiające się w kulturze zasadnicze konflikty można rozstrzygać za pomocą technicznych narzędzi, że wystarczy ustalenie minimalnej podstawy wypreparowanych z tradycji reguł wspólnego życia. Społeczny modus vivendi stał się czymś w rodzaju kamienia nowoczesnej filozofii życia wspólnego. Szczególnie dla wielu liberałów, według których polityka, jako źródło przemocy i konfliktów, powinna być ograniczana do procesów administracyjnych czy zarządczych, polegających na nieustannym balansowaniu potrzeb oraz oczekiwań różnych jednostek i grup biorących udział w społecznej grze. Brak jednak odniesienia do kategorii prawdy czy choćby przekonania, że jakiś rodzaj prawdy, np. antropologicznej, rzeczywiście istnieje, powoduje, że nowoczesnymi i liberalnymi społeczeństwami coraz wyraźniej zaczyna rządzić arbitralność, która może łatwo przekształcić się w jawny lub lekko zakamuflowany totalitaryzm. Tam bowiem, gdzie nie ma wspólnej reguły życia przekraczającej egoizmy, reguły, która nie jest tylko podstawą techniczną funkcjonowania społeczeństwa, dominację uzyskują partykularyzmy. I to te, które są zdolne do wygenerowania największej siły – nazwijmy to po imieniu: przemocy – w ramach systemu społeczno-politycznego.
Liberalna nowoczesność wyraźnie jednak lekceważy niebezpieczeństwa wynikające ze społecznego relatywizmu. Dzieje się tak pomimo bogatych już historycznych doświadczeń Zachodu ze skrajnymi formami partykularyzmu, które stały się totalitaryzmami. Także pomimo doświadczeń współczesnych, takich jak przerażająca masowość aborcji, eutanazja z jej zawężającą się dobrowolnością, która majaczy w utylitarystycznych etykach, czy dramaty ludzi wciągniętych w wojny tożsamościowe, szczególnie te w aspekcie płciowym. Głównym problemem wynikającym z ograniczania zasad życia społeczno-politycznego do wąskiej technicznej podstawy jest jej nieodporność na wpływy objawiające się w kolejnych falach ideologii. Brak wartości nienegocjowalnych stanowi praktyczną słabość i wewnętrzną zgodę nowoczesności oraz liberalizmu na arbitralne definiowanie granic człowieczeństwa.
Gdy więc optuje się za tym, by zachować chrześcijański rdzeń społecznej reguły życia na Zachodzie, chodzi nie tyle o dowartościowanie coraz słabiej obecnych w życiu publicznym chrześcijan, ale o ustalenie rzeczywiście dobrych ram funkcjonowania społeczeństwa. Taką próbą racjonalnego ustanowienia nowego ładu opartego na pewnych zasadach religii Chrystusa było ustanowienie po II wojnie światowej reżimu praw człowieka. Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z roku 1949 stanowiła próbę połączenia nowoczesnych wolności z fundamentem antropologicznej tradycji chrześcijańskiej, która w warstwie społecznej była rozpoznawana jako najprawdziwsza i najwłaściwsza. Zatem sami liberałowie po wojnie byli skłonni uznać – nawet jeśli działo się to w ograniczonym zakresie – prawdziwość chrześcijaństwa. Niestety wcześniej, a także później, politycznie przykładali oni na różne sposoby rękę do sekularyzacji Zachodu. Zatem opinia, wedle której „liberalna kultura nie toczy wojny kulturowej z chrześcijaństwem”, nie jest prawdziwa ani historycznie, ani współcześnie.
Można jednak uznać, że reżim praw człowieka – razem z zimnowojennym zagrożeniem – zatrzymał na wiele lat wojny tożsamościowe i obserwowaną dziś dezintegrację społeczeństw naszego kręgu kulturowego. Przypominał on ludziom na Zachodzie, kim są i jakie są ich zadania. Prawdziwość chrześcijaństwa okazała się na dziesiątki lat w pewnej mierze zbawcza. Oczywiście problemem reżimu praw człowieka było to, w jaki sposób zostały one sformułowane. Podobnie jak w myśli Tomasza Hobbesa, chrześcijaństwo zostało w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka krótkowzrocznie zinstrumentalizowane na potrzeby odbudowy demokratyczno-liberalnych porządków społeczno-politycznych. Nie wzięto pod uwagę tego, że porządki te będą potrzebowały też trwałości zasad. Dlatego pragmatycznie nie podjęto w Deklaracji ani kwestii praw Boga, ani nawet ludzkich obowiązków.
Współczesne odejście od chrześcijańskiej treści wypełniającej oświeceniową co do formy regułę praw człowieka było wobec tego w pewnej mierze nieuniknione. Samo liberalne skupienie na uprawnieniach, bez dodania im ograniczeń choćby w postaci obowiązków, tworzyło pokusę, by uprawnienia zaczęły rozszerzać się poza ramy racjonalnej antropologii, stając się reprezentacją nieznających granic pożądań ludzkiego serca. Nad prawdziwą antropologią znów zaczęła brać górę irracjonalna żądza dominacji ukryta w mentalności walki o uznanie. Ten mały błąd popełniony na początku przy ustanawianiu powojennego reżimu praw człowieka spowodował, że dziś stajemy na progu nowej cywilizacji przemocy, agresji, także autoagresji, objawiającej się choćby w wielkim kryzysie akceptacji ciała oraz płci, które to kwestie stały się jednymi z centralnych problemów politycznych kultury liberalizmu. Kryzysie, który w długiej perspektywie może być nawet traktowany jako zagrożenie dla zachowania ludzkich społeczności, ponieważ w świadomości społeczeństw całkowicie dezorganizuje pojęcie o celach naturalnych i nadprzyrodzonych człowieka.
Dawne wojny religijne dziś rozlały się w konflikty zajmujące niemal cały obszar ludzkiej samoświadomości. Nie ma jednego, dwóch czy nawet kilku frontów. Media społecznościowe stały się znakomitą metaforą liberalnych społeczeństw, które potencjalnie mogą przerodzić się w miejsce wojny wszystkich ze wszystkimi, miejsce, w którym każdy człowiek może być drugiemu człowiekowi wilkiem. Uzasadnione są obawy, że jedynym rozwiązaniem na pogłębiający się kryzys i dezintegrację społeczeństw liberalnej nowoczesności będzie stosowanie coraz większej ilości przemocy, zarówno tej bezpośredniej – jeśli zajdzie taka potrzeba – jak i tej, która drzemie w regulacjach prawnych, w imię wolności coraz bardziej i szczegółowiej ograniczających wolność. I może się okazać, że wyjściowa, minimalna oraz techniczna liberalna reguła życia rozrośnie się do globalnej utylitarnej matrycy sterowania ludzkimi zachowaniami. Dlaczego? Ponieważ tylko w taki sposób będzie się dało opanować nieskończoną złożoność konfliktów tożsamości pozbawionych odniesienia do nieinstrumentalnego rozumu, prawa naturalnego, do prawdziwych praw Boga. To wszystko zresztą już się dzieje, gdy tylko wchodzimy w rzeczywistość wirtualną i zostawiamy tam swój ślad.
xxx
Książka ta powstała dzięki życzliwej propozycji wydawcy, bym zebrał w jednym tomie niektóre ze swoich esejów i artykułów dotyczących relacji pomiędzy religiami a nowoczesnością. Zrobiłem to zatem, poprawiając każdy z tekstów w takim stopniu, w jakim wydało mi się to konieczne. W pewnym kontinuum mojej pracy tom ten można potraktować jako pewną kontynuację zbioru esejów, które wydałem w roku 2015 pod tytułem Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa. Wspominam o tym raczej, by zachęcić czytelnika do sięgnięcia po tamtą książkę, niż by wskazać jakiś nierozerwalny związek pomiędzy Anachroniczną nowoczesnością a publikacją wydaną przed laty. Takiego związku rzecz jasna nie ma. Poniżej prezentowane teksty powstawały w różnych latach, niektóre nawet przed rokiem 2015, i zostały połączone przez jeden problem – napięcie, jakie wytwarza się pomiędzy nowoczesnością a religiami, w szczególności katolickim chrześcijaństwem, ale też islamem.
Tomasz Rowiński