Modlitwa i skupienie - Gustave Thibon
Właśnie wróciłem z Mszy odprawianej „po nowemu” (new look – jak mówią nasi sąsiedzi zza Kanału La Manche). Od początku do końca nabożeństwa był tylko dialog, wezwania do modlitwy i krzykliwe pieśni; wyszedłem z bolącą głową z powodu całego tego hałasu, nie znalazłszy możliwości modlitwy. Powierzyłem swoje rozczarowanie młodemu przyjacielowi, który odpowiedział mi, że jestem „zacofany” i „niedostosowany” oraz że modlitwa jest aktem wspólnotowym, niewymagającym ani samotności, ani ciszy. Dodał nawet, że samotna i bezgłośna modlitwa jest znakiem egoistycznego skupienia na samym sobie.
Muszę przyznać, że te argumenty mnie nie przekonują. Czym bowiem jest modlitwa? To pełne miłości skierowanie swojej uwagi na Boga. A przecież i uwaga i miłość są aktami szczególnie wewnętrznymi i osobistymi, które źle wpasowują się w tłum i hałas. Naukowiec, który skupia się na jakimś problemie, poeta albo muzyk zmagający się z zapisaniem natchnienia, zakochani, którzy są sobą zachwyceni i sekretnie wyznają sobie uczucia – wszyscy oni szukają odosobnienia i spokoju. Dlaczegóż więc nasze relacje z Bogiem, które są przecież jeszcze bardziej intymne i głębsze, miałyby zostać wyłączone spod tego prawa? Jak mówi Pismo Święte: „Chcę ją na pustynię wyprowadzić i mówić jej do serca…” (Oz 2,16).
Nie neguję ani konieczności, ani wagi społecznego wymiaru religii. To naturalne, że Bogu, który jest Stwórcą i Zbawicielem wszystkich ludzi, winien być składany kult publiczny.
Twierdzę tylko, że aspekt społeczny religii powinien być przedłużeniem i sposobem wyrażenia wewnętrznego dialogu Boga i duszy. Podobnie małżeństwo jest publiczną konsekracją i prawnym usankcjonowaniem miłości, która łączy i jednoczy mężczyznę i kobietę. Cóż jednak warte byłyby zewnętrzne obrzędy małżeństwa, choćby nawet ślub w kościele, jeśli nie byłoby tam miłości dającej obrzędom duszę i znaczenie? A to, co jest prawdą dla miłości ludzkiej, jest nią jeszcze bardziej dla miłości Boskiej. Modlitwa publiczna nie oznacza już niczego, gdy przestaje być owocem i – jeśli można tak powiedzieć – konfluencją (zlaniem się w jedno) wielości modlitw osobistych.
Te dwie formy kultu Bożego nie powinny się sobie przeciwstawiać, przeciwnie, mają się uzupełniać. Obecność rozmodlonego i skupionego zgromadzenia, wspaniałe i piękne śpiewy liturgiczne zapraszają nas do zstąpienia do swojego wnętrza i do modlitwy. Jednak jest to możliwe pod warunkiem, że otaczająca nas atmosfera będzie zgodna z ukrytymi rytmami duszy, gdyż, jak mówi Ewangelia, Królestwo Boże najpierw w nas jest (por. Łk 17,21).
Nie zapominajmy też, że żyjemy w czasach tłumów i hałasu. Klimat współczesnego życia społecznego czyni coraz trudniejszym dostęp do samotności i ciszy. A są to dobra podstawowe dla duszy i bez nich żadna prawdziwa modlitwa nie jest możliwa. Gdzież ich będziemy szukać, jeśli nie znajdziemy ich w Kościele? Wszystko wokół nas zdaje się spiskować, aby oddzielić nas od nas samych. Jeśli pod pretekstem „bycia na bieżąco” i „wspólnego marszu” wejdziemy w zażyły związek z tą próżną nadpobudliwością świata i wprowadzimy ją nawet do naszych relacji z Bogiem, będzie to miało katastrofalne skutki. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek skupienie jest konieczne, gdyż to w nim, jak mówił Ralf Emerson, jest źródło wszelkiej mądrości, podczas gdy rozproszenie jest przyczyną wszelkiego zła: The one prudence in life is concentration, the one evil is dissipation. (Jedyną roztropnością w życiu jest koncentracja, jedynym złem jest rozproszenie”)