Sergio Ramelli. Historia, która nadal wzbudza strach
Mediolan, 1975 r. Morderstwo osiemnastoletniego chłopaka przy użyciu kluczy warsztatowych, dokonane z zimną krwią pod jego własnym domem przez niewiele od niego starszych lewackich aktywistów, jest niewątpliwie samo w sobie faktem szokującym. Jednak dopiero to, co wydarzyło się później – kampania nienawiści wobec rodziny ofiary, okrzyki na manifestacjach „10, 100, 1000 Ramellich”, wzywające do kolejnych mordów, utrudnianie godnego pochówku i setki innych incydentów, pokazują w pełni skalę problemu, jakim jest lewicowa przemoc i powiązania bojówkarzy z ich poplecznikami w strukturach państwa i mediów.
Sergio nie był znanym działaczem politycznym. Był chłopcem jakich wielu, młodym, pełnym życia i pasji. Miał swoje marzenia, plany na przyszłość, dziewczynę, ulubioną drużynę piłkarską. Był na początku swojej drogi życiowej. Został zamordowany przez ludzi, którzy go nie znali, w zaplanowanej zasadzce. Jego winą było to, że nie podzielał przekonań politycznych swoich oprawców. To był wystarczający powód, by bić go po głowie metalowymi kluczami.
Obserwując, w jakim kierunku rozwija się sytuacja w dzisiejszej Polsce, jak bardzo rośnie agresja lewackich aktywistów i jej akceptacja wśród „elity” opiniotwórczej, jak instytucja państwowe biernie pozwalają na przekraczanie kolejnych granic liberalno-lewicowym ekstremistom nie można oprzeć się wrażeniu, jak liczne są analogie z sytuacją we Włoszech lat siedemdziesiątych XX wieku. Włoskie "Lata ołowiu" są dla nas przestrogą, co może się stać, gdy w odpowiednim momencie nie postawi się tamy lewicowej przemocy .