O rycerzu - Gautier de Coinci
O rycerzu - Gautier de Coinci
Opowiadanie jest fragmentem książki 'Minstrele Maryi Panny'
Był raz, jak czytam, rycerz młody,
Dumny i chwat, pięknej urody,
Wielkiego rodu był i sławy.
Turnieje, harce i zabawy,
Oto ku czemu chęć go brała.
Przez damę, która mu zabrała
I skradła serce prawie całe,
Podarki, dary okazałe
Rozdawał często z swego mienia,
By chwały nabyć i imienia.
I dziś tak dzieje się na świecie:
Póki ich młodość w pełnym kwiecie,
Wielu by chciało bez przestanku
Folgować jeno swym zachciankom.
Ten, co wam o nim rzec zamierzam,
Możnym był panem i rycerzem,
Respekt miał w ziemi swej i wszędzie.
Ale szaleńcem był w tym względzie,
Iż z nikim nie chciał się ożenić,
Gdyż takie w sercu swym czuł wrzenie
Dla damy tej jedynej w świecie,
Że jakiej przyjrzał się kobiecie,
Żadnej za żonę wziąć nie raczył.
Nie miał gdzie wylać swej rozpaczy,
Bo dama tak wielmożna była,
Że się o niego nie troszczyła.
Rycerz, co piękny był i młody,
Wielekroć dla niej szedł w zawody,
Wciąż krusząc kopie, w szranki stając,
Krainę całą przemierzając.
Nie wiedział, jakie czynić kroki.
Stan owej damy tak wysoki,
Piękność i sława tak wspaniała,
Iż gdyby jej się spodobała
Rzecz jakaś, którą dla niej zrobił,
Myślałby już, że twierdzę zdobył.
Tak go wciąż przyjmowała chłodno,
Iż rzadko nawet twarz pogodną
Ledwie okazać mu raczyła.
Tak wielce nieprzystępna była,
Że ni podarkiem, ni błaganiem,
Ani rycerskim dokonaniem
Nigdy nie zyskał jej miłości
Czy też rozkoszy w zażyłości.
Tym twardsza, im ją więcej błaga;
A im się bardziej chłód jej wzmaga,
Tym on gorętszym ogniem pała.
Miłość mu taki bój wydała,
Tak nań ze wszystkich stron napada,
Że omal zmysłów nie postrada.
Nie mogąc wygrać w owym boju,
Wyjawił całą sprawę swoją
Świątobliwemu opatowi.
A ten mu, koniec końców, mówi,
Że jeśli tylko mu uwierzy,
Osiągnie wszystko, co zamierzy.
«Ojcze – rzekł rycerz – mówię tobie:
Z ołowiu serce innych kobiet,
Lecz u tej chyba jest ze stali.
Niech w piekle dusza ma się pali,
Nie dbam, co się z nią w końcu stanie,
Bylebym zdobył jej kochanie.
Ojcze, miłością taką żyję,
Że nie śpię, nie jem i nie piję,
Pragnienia, głodu już nie czuję.»
Tamten go ganić nie próbuje,
Wie, że kto takim ludziom przeczy
Albo ich gani za te rzeczy,
Tym większy jeszcze żar w nich wzmoże.
Widzi, że sam tu nic nie może
Poradzić, jeśli dzieła tego
Nie sprawi Bóg i Matka Jego.
«Jeśli mi wierzysz – rzekł – mój synu,
A nie zaniedbasz nigdy czynu,
Który ci pełnić każę ninie,
Wiedz to, iż wsparcie cię nie minie
Najlepsze, możesz na to liczyć,
Jakiego mógłbyś sobie życzyć.
– Ojcze, co tylko zechcesz, zrobię;
Oddam się jako wasal tobie,
Jeżeli zdołam tu zwyciężyć.
Żaden mi trud nie będzie ciężyć,
Wszystko mi łatwe, ręczę głową,
Byleby wygrać sprawę ową.
– Bracie, rzekł mnich, bądź bez obawy.
To, co masz czynić dla twej sprawy,
Nie może cię za bardzo zmęczyć.
Przez cały rok masz codzień klęczeć,
Zginać każdego dnia kolana
I pozdrowienie Matki Pana
Odmawiać sto pięćdziesiąt razy.
– Jak mi Bóg miły, bez obrazy,
A niechby nawet dwa tysiące!
Tak serce we mnie bolejące,
Że wszystko zniósłbym i przetrzymał,
Bylebym miłość jej otrzymał.»
Rzecze mąż Boży: «Przyjacielu,
Już Matka Boska rzeczom wielu
Dużo trudniejszym zaradziła.
Lecz by cię pamięć nie zdradziła
Lękam się, widząc życie twoje:
Tak kochasz ty rycerskie boje,
Charty, sokoły, rzeki, bory,
Boś panicz jest do łowów skory,
Iż strach mnie bierze, czy wytrzymasz
I obietnicy mi dotrzymasz.
– Żartujesz sobie ze mnie, panie!
Prędzej – tak pomóż, święty Janie –
Zostałbym mnichem ostrzyżonym
W klasztorze twym na rok zamknionym,
Niż miałbym chybić dnia jednego.
By dopiąć celu tak wielkiego
Spełniłbym każdy zły uczynek.
Serce me nie zna, co spoczynek,
Miłość mnie więzi swymi pęty.»
Więc ucałował go mąż święty
I rzekł z uśmiechem: «Miły synu,
Oby za Matki swej przyczyną
Tak twej chorobie Bóg zaradził,
By cię do zdrowia doprowadził.»
Odjechał rycerz na te słowa.
Nigdzie już odtąd nie wędrował.
Co Matce Bożej przyrzekł szczerze
I opatowi, tego strzeże.
Już na turnieje się nie zrywa,
Ale w kaplicy swej przebywa
I tam przepędza czas najczęściej.
Grę zaczął, gdzie go czeka szczęście
Większe niż myśli, i wygrana.
By wciąż pozdrawiać Matkę Pana
Trudzi się pilnie, z całej duszy.
Ledwie że czasem gdzieś się ruszy
Z kaplicy swej, czy w dzień, czy w nocy.
Maryję wzywa ku pomocy,
Maryję błaga wciąż i prosi,
By dała zaznać mu radości
Od tej, co mu zachwycająca
Zdaje się niby blask miesiąca.
Kiedy rok kończy się, on mniema,
Że Boga już za nogi trzyma,
Bo od swej miłej myśli snadnie
Otrzymać wszystko, czego pragnie.
Serce w nim całe się raduje
I podskakuje i wzlatuje,
Wesołe dzwonią w nim dzwoneczki,
A on sam nowe wciąż piosneczki
I w dzień i w noc śpiewa i mruczy.
Przeto iż bezruch mu dokuczył,
W jakim od roku pędził życie,
W letni poranek raz, o świcie,
By się rozerwać, zażyć wczasu,
Na łowy wybrał się do lasu.
A w lesie – Boży w tym był palec –
Zgubił swych ludzi. Nie wie wcale,
Dokąd myśliwi podążyli.
Szuka ich, znaleźć ślad się sili,
Aż trafił na kapliczkę małą,
Starą, zniszczoną i zmurszałą.
Tam zwrócił się ku Matce Bożej:
«Dawno nie byłem – rzekł – w tym borze.
O można Pani, cna Dziewico,
Gdym przed tą starą jest kaplicą,
W niej się wypłacę Tobie z długu.»
Zsiadł z konia nie zwlekając długo,
Wszedł do kapliczki opuszczonej.
U stóp figurki podniszczonej
Pozdrawia, padłszy na kolana,
Sto pięćdziesiątkroć Matkę Pana.
«Zlituj się – mówi – można Panno!
Daj mi z mą piękną ukochaną
Ukoić mą tęsknotę przecie.
Nie pragnę tak niczego w świecie.
Tak piękna, tak mi się podoba
Jej twarz, jej dłoń, cała osoba,
Iż doskonalszej kształt figury
Nie wyszedł, mniemam, z rąk natury.
Całe me serce jej oddane.
Jeśli mi to nie będzie dane,
Niestety! zginę bez ratunku.»
Przy Matki Bożej wizerunku
Wielce się skarży tak i żali,
Boleść wylewa, co go pali,
Długie westchnienia śle i jęki.
A Matka Boża, co z udręki
Wielu wywiodła ku radości,
W swojej łaskawej łaskawości
I w swej litości litościwej
Temu, co w prośbie tak żarliwej
Wzywał Ją, rychło się zjawiła.
Korona głowę Jej zdobiła
Pełna klejnotów drogocennych
Tak jaśniejących, tak płomiennych,
Iż oślepł niemal z tego lśnienia.
A ubiór na Niej tak promieniał,
Jakoby letnim świtem słońce
Pierwszy swój promień wydające.
Oblicze Jej tak urodziwe,
Iż – myśli – oczy to szczęśliwe,
Co by patrzyły w nie do woli.
«Czy ta, przez którą tak cię boli
Serce, i co cię zwiodła z drogi
(Pyta go), przyjacielu drogi,
Większej nad moją jest piękności?»
Rycerz tak drży wobec jasności,
Że z lęku nie wie sam co robi.
Rękami twarz zakrywa sobie,
Taki nim strach i zgroza włada,
Że z trwogi aż na ziemię pada.
Lecz Ona, dobra i łaskawa,
Rzecze mu: «Próżna twa obawa.
To właśnie ja, wierz w moje słowa,
Mam ukochaną ci darować.
Bacz więc, od ciebie to zależy:
Którą z nas dwóch sobie wybierzesz,
Tę będziesz miał za ukochaną.
– Pani, raduję się zamianą;
Nie chcę jej, gdy mieć mogę Ciebie.
Tyś ponad nią, jak Bóg na niebie,
Sto pięć tysięcy razy warta.
Niech sobie idzie gdzieś do czarta,
Bo na nic mi już teraz ona.»
A Pani: «Jeśli się przekonam,
Iż mnie miłując, trwasz w wierności,
Doświadczysz wiernej mej miłości
Tam w górze, w Raju, gdy przybędziesz.
Radość, pociechę tam mieć będziesz
Z mej obecności i kochania
Nad wszelkie twe oczekiwania.
Lecz wiedz, że tyle, co zrobiłeś
Dotąd dla tamtej twojej miłej,
W tym roku masz uczynić dla mnie.
Na nic rycerskie tu zmaganie,
Nie po turniejach ci wędrować,
Lecz sto pięćdziesiąt razy Zdrowaś
Przez rok, dzień po dniu, mów w całości,
Gdy chcesz być panem mej miłości.
Wtedy to miłość moja cała
Do ciebie będzie należała,
Lenno otrzymasz i nadanie,
Co twym bez końca pozostanie.»
Wtedy odeszła od rycerza.
Ten zaś powrotną drogą zmierza
Znów do opata, nie zwlekając.
Wyznaje mu, łzy wylewając,
To, coście właśnie usłyszeli.
Nowiną wielce się weseli
I wielkie dzięki śle mąż Boży
Ku Matce Króla, co świat stworzył.
Za mądrą radą więc opata,
By dalej trzymać się od świata,
Dał sobie rycerz zgolić głowę,
Ostrzyc swe włosy miękkie, płowe,
I mnichem był między mnichami.
Odebrał siebie swojej damie,
A Matce Bożej się darował.
Z serca i duszy Ją miłował,
W pamięci miał Ją bez wytchnienia;
Nawet w czas picia i jedzenia
Głębokie wciąż westchnienia wznosił
I w sercu swoim obraz nosił
Jej piękna, co go tak zachwyca.
Gdy mija rok, Święta Dziewica
Znów, drugi raz, się przed nim stawia.
Już go na ziemi nie zostawia,
Lecz go prowadzi, miłująca,
W górę, gdzie życie trwa bez końca,
A wszyscy, którzy Ją kochają,
Wciąż radość z Jej miłości mają.
Ten cud każdego ma zachęcić,
By się miłości Jej poświęcić.
Lepszej miłości nie spotkacie.
Miłości inne ku zatracie
Duszy i ciała są, i mienia.
Ci, co stąd cierpią utrapienia,
Niech Matkę Bożą pokochają.
Biegli w miłostkach powiadają:
Gorzka to miłość i niemiła.
Na morzu łódź mu pobłądziła
Zdala od portu i wybrzeża,
Gdy kto ku tym marnościom zmierza.
Warto się strzec, bo i tych ludzi
Miłość też snem na jawie łudzi,
Co pragną nosić mędrców miano.
Kto chce mieć piękną ukochaną,
Niech tej miłości nie hołduje,
Lecz niech się odda i daruje
Królowej, która blaskiem świętym
Nad całym świeci firmamentem
Swą rozjaśniając go pięknością;
A wielką darzy nas wiernością:
Kto wierny sam, ten się przekona
Jak szczerą jest i wierną Ona.
Święta Maryjo, dobra Panno,
Jakże ma wierną ukochaną,
Wdzięczną i miłą, dobroczynną,
Kto Ciebie kocha, a nie inną.
Inne umieją zręcznie zwodzić,
Lecz Tyś jest Ta, co ni zawodzić
Nie może, ani oszukiwać.
Chcesz dobra duszy poszukiwać,
Gdy inne nim się nie przejmują.
Tyś wierna tym, co Cię miłują,
A żądasz jeno, aby szczerze
Serce oddali Ci w ofierze;
Lecz inne wnet zawładnąć muszą
Sercem i ciałem, mieniem, duszą.
Wszystkie ku duszy potępieniu,
Tyś, dobra Pani, ku zbawieniu.
Inne to chwastu pełna niwa,
Lecz Tyś jest prawa i prawdziwa,
Nie znasz, co fałsz i podstęp znaczy.
Inne kochają, lecz bogaczy,
Wytwornych, gładkich, wykwintnisiów,
I utrefionych i strojnisiów;
Lecz Ty, Dziewico pełna chwały,
Kochasz obdartych, wynędzniałych,
Kalekich i ogołoconych,
Obezwładnionych, pokrzywdzonych,
Chudych na licu i garbatych,
Bardziej niż pięknych i bogatych.
Nie kochasz Ty za urodzenie,
Za stan wysoki i za mienie,
Za urok piękna czy młodości,
Lecz kochasz ludzi cnej prawości.
Tych kochasz, na nic nie zważając,
Co Cię miłują i wzywają.
Wszyscy, co z serca Ciebie proszą
I szczerą miłość Ci przynoszą,
Są przyjaciółmi Twymi zwani.
Nie jesteś Ty wyniosła, Pani,
Dumna ni pyszna ni wzgardliwa,
Lecz słodkaś jest i litościwa,
Bo Ty biednego nie odrzucasz:
Ręce na szyję mu zarzucasz,
Gdy przyjdzie do Cię człek ubogi.
Pamiętasz, że i Syn Twój drogi
Nie kocha za szlacheckie rody,
Godności albo wdzięk urody.
Tak też i Ty, Królowo można:
Za nic familia Ci wielmożna,
Ni butna pycha, ni ród świetny,
Lecz Twej miłości dar szlachetny
Wszyscy od Ciebie otrzymają,
Co szczerym sercem oń błagają.
Kto chce mieć prawą ukochaną,
Nie wiarołomną, nie skłamaną,
Niech kocha Ciebie, dobra Pani.
Klejnocie Ty nad klejnotami,
Nie masz goryczy w tym kochaniu.
Kochał Cię w mym opowiadaniu
Rycerz i szczęsnej doznał doli:
Rychło wyrwałaś go z niewoli
Damy, dla której marł z miłości,
Gdy w serca wzywał Cię szczerości.
W rok żywot jego dobiegł końca:
W ów dzień unosisz, miłująca,
Duszę w ramionach i w Raj spieszysz,
A tam pociechą Twą pocieszysz
Jego i tych, co Ci służyli
I w ziemskim życiu Cię cieszyli.
O, Matko Króla nad stworzeniem,
Pocieszającym pocieszeniem
Będzie ich dusza pocieszona.
O Matko Boża, kto w ramiona
Bierze Cię, dobrze on wybiera,
Bo obierając Cię, odbiera
Dobroć wyborną, nieprzebraną.
Nieraz w Twej służbie plon zbierano,
Gdy się ktoś do niej zabrał szczerze.
Kto Cię za obrończynię bierze,
Dobry to wybór: Twój wybraniec
Znajdzie w ramionach Twoich szaniec,
Gdy przeciw niemu się wybiera
Ten, który w środkach nie przebiera,
Wróg, co do duszy się dobiera.
Lecz darmo, Pani, siły zbiera;
Kto sobie Ciebie raz przybierze,
Tego on Tobie nie odbierze.
Wybrane dobra ci wybrali,
Co na się zbroję Twą przybrali.