"Miłosierdzie" to ostatnia powieść Raspaila. Może dlatego też najbardziej osobista, religijna i metafizyczna. O Raspailu pisarzu zwykło się mówić, że to najbardziej uparty obrońca spraw przegranych. W swej książce ostatniej podjął się obrony być może najbardziej przegranej z nich wszystkich, ale paradoksalnie,wygląda na to, że to jest właśnie ta sprawa, w której odniósł zwycięstwo. "Miłosierdzie" to bowiem powieść o bardzo ciężkim grzechu kapłana, może też o grzechu, który toczy Kościół, ale nie tylko. W tle autentyczna historia, przerażająca zbrodnia i surowa kara. A wszystko to bez znieczulenia i boli jak diabli!
"Miłosierdzie" Jeana Raspaila zawieszone jest między "Imieniem róży" Umberto Eco a "Zbrodnią i karą" Fiodora Dostojewskiego. Raspail opowiada mocną historię z elementami mrożącymi krew w żyłach i makabrycznymi. Bo takimi były rzeczywiste wydarzenia, które wziął "na swoje barki". Zmagał się z tematem prawie 30 lat. Odkładał i powracał. Na kanwie okrutnej zbrodni Raspail buduje moralitet o karze, pokajaniu się i "wyborze drogi". Czytelnik w tę wędrówkę musi wybrać się sam, zawierzając podrzuconym śladom i znakom. by samemu stać się sędzią w tej mrocznej sprawie. Być może będzie musiał odwołać się do tytułowego miłosierdzia, być może trzeba będzie pozostać twardym i sprawiedliwym..
„Zmieniłem nazwę wsi, która sześćdziesiąt lat temu stała się sceną tej przerażającej zbrodni, która wstrząsnęła całą Francją, pogrążając wiernych i katolickich duchownych w przepaści skonsternowanych rozważań. Zmieniłem też imię tego, który zamordował, złożył w ofierze, poświęcił. Nazwałem go Jacquesem Charlébègiem, proboszczem z Bief, i stałem się odpowiedzialny za jego życie od momentu jego uwięzienia.
Ta książka jest bowiem powieścią. O ile dobrze sobie przypominam jej początki, to nie zbrodnia mnie do niej przyprowadziła, ale zamknięcie winnego, młodego księdza, skazanego na dożywocie i jego sam na sam z Bogiem, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, w czterech ścianach jego celi.
Kiedy pisałem pierwsze zdania, minęło dwanaście lat od popełnienia zbrodni i jedenaście lat od procesu. Sprawa była już od dawna zapomniana, a imienia skazanego nigdy nie przywoływano. Nikomu nic nie było o nim wiadomo. Było tak za sprawą swego rodzaju konspiracyjnej ciszy administracji penitencjarnej i rzymskokatolickiego magisterium, które, tak jak Bóg, nigdy nie porzuca swoich księży upadłych bez względu na to, jak bardzo nikczemne byłyby ich czyny.
Byłem więc sam i pozostałem sam – wobec tej książki, tak jak wobec świętego muru, nieprzekraczalnego, nieosiągalnego, u stóp którego czułem się bezbronny i niegodny: nie zostaje się przecież Bernanosem tak po prostu..."
Jean Raspail